-

kamiuszek

Ład, bezład i Towarzystwo


Spółdzielnia Artystów Ład powstała w 1926 roku, reaktywowana zaraz po wojnie została rozwiązana w 1996 roku. Istniała więc całe 70 lat. Jest intrygującą organizacją, bo jej członkowie mieli bardzo duży wpływ na polskie wzornictwo, przy czym oprócz interesujących do dziś przedmiotów mają na koncie prestiżowe realizacje. I drugi powód jest taki, że kariery rozpoczęte przed wojną, kontynuowane są jakby nigdy nic po wojnie. 


Tutaj wspomnę o dwóch osobach, których życiorysy mógłby stanowić dodatek do Coryllusowego cyklu “Socjalizm i śmierć”. Wojciech Jastrzębowski wśród licznych realizacji ma w portfolio wystrój przedwojennego Batorego. Czy zdobył to zlecenie, dlatego że był szefem podkomisji artystycznej, która opiekowała się tym zadaniem? Jeśli nawet, to nie tylko dlatego, bo znał się na robocie. Wojnę spędził w Anglii, do kraju wrócił w 1947 roku i pełnił kierownicze funkcje w zinstucjonalizowanym wzornictwie. Myślę, że nie tylko najstarsi Nawigatorzy mieli w ręku jedną z jego prac. W 1958 roku zaprojektował monetę 5-złotową - tę z rybakiem.

Czy Ład zdobywał tylko duże zlecenia za publiczne pieniądze. Otóż nie. Kilka pokoleń artystów tworzyło ciekawe przedmioty codziennego użytku, które nadal się podobają. Na przykład dziecięcy zydelek “sarenka”, zaprojektowany w 1943 roku przez Władysława Wincze i Ogierda Szlekysa. W okupowanej Warszawie panowie prowadzili firmę meblarską do spółki ze stolarzem Władysławem Jaworskim. “Sarenka” po wojnie produkowana był seryjnie jako wyposażenie przedszkolne, z czego częściowo na Zachód, na aukcji w 2017 roku jeden egzemplarz poszedł za 2800 zł. 

 

Jeśli już jesteśmy przy aukcjach, to 1 tom bogato ilustrowanej monografii poświęconej Ładowi poszedł w lutym br. za 180 euro. Wydaje mi się, że to całkiem spore pieniądze. Ale jeżeli można zyskać wiedzę, jak rozpoznać trzy deski zbite na krzyż, które warte są trzy patyki, to nic dziwnego. Proszę mnie źle nie zrozumieć, sztuka właśnie na tym polega, żeby produkt był o wiele więcej wart niż materiał, z którego jest zrobiony. I po to państwa dbają o design, żeby zarabiać.
 

Przepatrując internet znalazłem artykuł zamieszczony w ekonomicznym dodatku Rzeczpospolitej (chyba rok 2001). Tytuł zapowiadał się ciekawie - Inwestowanie w Ład. Myślałem, że traktował będzie o jakiejś inicjatywie odświeżającej Spółdzielnię. Niestety jest tylko zachętą do inwestowania w ocalałe egzemplarze, które według autorki Anny Frąckiewicz, będą zyskiwały na wartości. Artukuł o tyle ważny - że wikinotka na temat Ładu jest jedynie troszkę rozbudowaną wersją tego tekstu.


Wspomniałem już o Wojciechu Jastrzębowskim, zerknijmy na kolejnego ładowicza. Władysława Wincze urodził się w Odessie i tam zdał maturę w 1922 roku. Musiał więc przeżyć to wszystko, co powieściowy Cezary Baryka, a nawet więcej. Ciekawe, co sądził o powieści Przedwiośnie i czy pytano go o to na polskiej maturze, którą zdał w 1925 roku w Warszawie, aby potem studiować architekturę na Politechnice Warszawskiej. Po powrocie ze szkoły podchorążych konnej artylerii w Włodzimierzu Wołyńskim uczył się malarstwa na ASP i jednocześnie pracował jako kierownik artystyczny Towarzystwa Popierania Przemysłu Ludowego, o którym za chwilę. Wincze przed wojną pracował między innymi przy projektowaniu grobowca, w którym złożono serce Józefa Piłsudskiego. Wojnę spędził w kraju. Walczył w Powstaniu Warszawskim i trafił do obozu, po upiornych peregrynacjach przez kolejne stalagi doczekał w Sandbostel wyzwolenia przez Brytyjczyków. Wraca do kraju o wiele szybciej niż Jastrzębowski, bo już w roku 1945 zostaje szefem Ładu.

Nie oceniam wyborów życiowych obu panów, podkreślam to z całych sił. Mąż mojej babci też mógł zostać na Zachodzie, ale wrócił, bo jak sam twierdził, czuł się źle, gdy nie tracił z oczu wieże kościoła w Piątnicy. Zaś brat drugiej babci nie miał najmniejszego zamiaru wracać, bo powrót byłby samobójstwem, choć zawód miał twardszy i bardziej zdawałoby się przydatny w kraju niż jacyś designerzy. Poza tym designerom, nawet z udanymi  realizacjami, trudniej robić karierę poza ojczyzną. Tym trudniej, że nawet tak prestiżowe zajęcia jak tapicerka były przez sojuszników zarezerwowane dla polskich generałów. Zadziwia jednak z jaką wyrozumiałością ładowczycy zostali przez komunistów przygarnięci i przeznaczeni do piastowania eksponowanych stanowisk.

Mała dygresja o podwójnej naturze projektanctwa. Z jednej strony jest to zawód luźny jak żółtko w jajku gotowanym na miękko, bo na widzimisię oparty, ale z drugiej powiązany z biznesem i interesami państwa na twardo. Powinni o tym pamiętać wzornicy, że szansę na karierę dać może tylko mocny przemysł i państwowa propaganda. Dodać trzeba - ojczysta. Chciał nie chciał, ale tak to właśnie jest patriotycznie i praktycznie.

 

Ład rozwiązał się w 1996 roku, to bardzo źle świadczy o stanie państwa. Pod względem wzornictwa zmiana ustrojowa była bardziej radykalna niż przejście od sanacji do PRL. Gdyby szukać konkretnego choć symbolicznego powodu rozwiązania spółdzielni, to wskazać można rok 1995, w którym zamknięto nidzkie zakłady przemysłu drzewnego - największe w Europie i zlokalizowane w surowcowym zagłębiu. Dziura po fabryce straszy do tej pory. Jeśli są cuda na opak, to ta anihilacja jest właśnie takim cudem.

 

 

Przejdźmy do TPPLwKP. Towarzystwo Popierania Przemysłu Ludowego w Królestwie Polskiem - instytucja mająca korzenie w XIX wieku, kiedy to na spotkaniach w salonie Karola Benniego wymyślano sposoby mające zapewnić ludowi dodatkowe źródło dochodów, ułatwiające kontakty rzemieślników z kupującymi i ogólnie prowadzące do rozkwitu rzemiosł różnych. Jednym z owoców tych prac było założenie w roku 1907 Towarzystwa, którego prezesem został Karol Bennie.

 

Sprawozdanie Towarzystwa za rok 1913 wymienia cały zarząd tej nie byle jakiej instytucji, bo skarbnikiem był Stanisław Natanson, a szeregowymi członkami zarządu na przykład książę Seweryn Czetwertyński albo taki ksiądz jak Marceli Godlewski.

 

Karol Benni - niezwykła postać. Jak się w jednej osobie mieści troska o byt wiejskiego garncarza i talent do przeprowadzania mega-happeningów w stylu wykupienia Bitwy pod Grunwaldem od spadkobierców Jakuba Rosenbluma. Na dobitkę pan Karol przekonał wdowę, aby swoją część przekazała na Zachętę, którą właśnie budował.


Główną bolączką wskazaną we wspomnianej broszurze nie są, jak można byłoby się spodziewać, pieniądze. Towarzystwo jest popularne, a członkowie wpłacają składki. I to jest niesamowita sprawa, bo tego typu instytucje największy problem mają same ze sobą i z utrzymaniem swego bytu. Tutaj stanowczym tonem zwraca się czytelnikom uwagę, że zasadniczą kwestią jest osobiste staranie o rozwijanie przemysłu, a także dostrzeganie w tym rozwoju swego osobistego interesu. Dla przykładu podano potrzebę zakładania plantacji wikliny i lnu. Fakt, po co finansować w kształcenie wiklinarzy, gdy nie ma surowca. Ten alarmistyczny ton, do którego jesteśmy przyzwyczajeni przez każdy artykuł z cyklu “Gospodarka, głupcze!” nie nuży bezcelowością. Na apelowanie do czytelników poświęcony jest tylko fragmencik prawie 100-stronicowej broszury. Z zamieszczonych tabel jasno wynika, że w latach 1908-1913 dzięki Towarzystwu powstało 230 zakładów, w tym wielopracowniowe. Wymienione są prowadzone szkoły (także z internatem), szkolne pracownie, kursy rzemieślnicze, kursy dla instruktorów, udział w wystawach i inne detaliczne, lokalne przedsięwzięcia. W III RP tak dynamicznie rozwijała się chyba tylko działalność biznesów hipermiękkich - typu joga i coaching.

Po co cały ten wysiłek? Aby lud gnany biedą nie wyjeżdżał za chlebem, aby dać odpór konkurencji z Zachodu, która zarabia na przetwarzaniu polskich produktów rolniczych i dominuje targowiskach, i wreszcie, żeby wykorzystać możliwość eksportu wewnątrz imperium carskiego.
Ciekawe jest, że mimo nacisku na kształcenie, przywołana jest opinia marszałka Zyblikiewicza, najpewniej chodzi o Mikołaja Zyblikiewicza zmarłego w roku 1887, który twierdził, że samym szkolnictwem przemysłu się nie rozwinie.


I to jest słuszna uwaga i przez Towarzystwo uszanowana. Ze sprawozdania wynika, że zajmuje się ono problematyką całościowo - od wspierania nasiennictwa lnu do prowadzenia składu hurtowego, a nawet składu detalicznego w dobrym punkcie Warszawy (Bracka 18). Zacytujmy: “Zadanie składu nie polega bynajmniej na otrzymywaniu zysków z obrotu handlowego, ale raczej na pośredniczeniu pomiędzy wytwórcą a spożywcą [dziś powiedzielibyśmy nabywcą], na znajomieniu szerokich warstw ogółu z wyrobami wytwórstwa ludowego, na zwracaniu uwagi społeczeństwa na niedoceniane dotąd wytwory działalności przetwórczej ludu, tudzież na konieczność dążenia do powszechniejszego używania tych wyrobów w życiu powszednim.”
 

To szerokie ujęcie jest bardzo ważne i nowoczesne. Tak właśnie na rynek wchodzą duże sieci, zaczynając od start shopów, których zadanie nie polega na zarabianiu, ale przede wszystkim na zbadaniu rynku i “znajomieniu” tego rynku z towarem, a tak naprawdę lansowaniu stylu życiu. Takim start shopem była pierwsza IKEA założona w 1990 roku na Ursynowie (miejsce nieprzypadkowe, bo testujące środkowoeuropejskie eldorado blokowisk).


 

Przedwojenny Ład także wychodził do klienta i w 1930 roku otworzył salon obsługi w warszawskim Hotelu Europejskim. Dyżurują tam artyści i doradzają klientom w kwestii urządzenia mieszkań. Oferują przy tym ogromne ułatwienie - zakup na raty. Ich meble nie są tanie. Ciekawe jaki bank udzielał tych kredytów, bo komu, to raczej łatwo się domyślić - osoby o odpowiedniej zdolności kredytowej to urzędnicy, urzędnicy, urzędnicy i oficerowie, czyli sanacja. Przypomnijmy, że to nie są dobre lata dla biznesu - trwał światowy kryzys. 

 

Karol Bennie zmarł w roku 1916, po wojnie Towarzystwo zostało reaktywowane, tylko z nazwy wyleciało Królestwo Polskie. Pod opiekę wzięło je państwo. Na czym ta opieka polegała, nie wiem, prawdopodobnie nie ograniczała się do utworzenia stanowiska kierownika artystycznego. Po drugiej wojnie słuch o Towarzystwie zaginął zupełnie. Czy na dorobku oparło się państwowe szkolnictwo zawodowe i czy dużo majątku we władanie objęła Cepelia? Ład także został nakryty czapką Cepelii, ale jednak przetrwał jako odrębna spółdzielnia.
 

O czym mówi zniknięcie Towarzystwa Popierania Przemysłu Ludowego w Polsce Ludowej? Że klasa fundatorów została wybita, że ludowa ojczyzna była obojętna czy lud ma dochody przywiązujące go do ojczyzny, bo i tak granice były zamknięte? Że PRL rozwijał wielkie zakłady przerabiające wszystkich na klasę robotniczą? Wszystko to jest pewnie prawdą, ale wywietrzenie Towarzystwa ze świadomości jest stratą dużą i samą w sobie.

Nie chodzi tu o konkurowanie wiklinowym koszykiem z teslą. Chociaż o to też, bo jeśli komuś się wydaje, że wszystkie produkty chińskie wykonywane są na zrobotyzowanych liniach produkcyjnych gigantycznych kombinatów, to jest w błędzie. Na pewno nie wszystkie, o czym można się przekonać oglądając filmiki na facebooku. Przy każdej wizycie fb proponuje mi ich więcej, niż filmików z kotkami, pieskami, papużkami i sportem do tego. Prawdopodobnie dlatego, że nic tak nie relaksuje jak popatrywanie na cudzy wysiłek. Dmuchanie szkła, cudeńka z bambusa, garncarstwo, kowalstwo, plecionkartwo, dachówkarstwo. Aż trudno wymienić. Wszystko robione ręcznie z przyciągającą uwagę, aż niemożliwą do uwierzenia, wprawą. I to nie jest hobbystyczne rękodzieło. Choć widać bez wątpienia pasję tych mistrzów arcyprostych a pomysłowych czynności.

Chodzi na przykład o to, że ludzie muszą mieć co z rękami zrobić, bo to dobrze robi na głowę, zmniejsza alkoholizm, tytonizm i genderyzm.  Więc skoro muszą coś z rękami robić, to dlaczego jeszcze mają do tego dopłacać? Hobbystyczny rękodzielnik w Polsce jest nie wytwórcą a konsumentem. Konsumentem zagranicznych półproduktów, takich jak na przykład włóczka z Turcji dystrubuowana przez duński sklep internetowy.

Ciekawe, co w takiej sytuacji uradziłby zarząd Towarzystwa i czy coś więcej, niż potrzebę pilnego wybudzenie rycerzy śpiących pod Giewontem.



tagi:

kamiuszek
21 lipca 2022 14:11
5     1210    10 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

gabriel-maciejewski @kamiuszek
21 lipca 2022 14:46

Jan Kleniewski i jego żona byli ludźmi promującymi takie działania i te start Shopy. Potem ukradł to Żeromski i opisał w Dziejach grzechu, jako triumf gospodarki socjalistycznej. No, a potem były minister Włodarczyk wydał wspomnienia Kleniewskiej, które rozeszły się po Puławach, Wilkowie i okolicach. Potem były dwie powodzie, jak to na Powiślu Lubelskim i został na całym świecie tylko jeden egzemplarz tych wspomnień, bo resztę zabrała woda wprost z domowych biblioteczek. Na interpelacje dotyczące możliwości wznowienia dzieła, pan minister kolega Jana Olszewskiego nie odpowiadał. Ciekawe czemu mu nie zależało

zaloguj się by móc komentować

kamiuszek @gabriel-maciejewski 21 lipca 2022 14:46
21 lipca 2022 15:16

Jakby nie zależo mu intencjonalnie, to chyba z powodów korporacyjnej lojalności. W jakim okropnym świetle stawiają takie start shopy urzędników, których działalność probiznesowa sprawdza się co najwyżej do sprzedaży gminnej działki pod biedronkę albo przerobienie hali targowej na zasiedlony przez przeciągi dom kultury. Potem wystarczy tylko wyciąć dające cień drzewa z rynku i już można bez żadnych przeszkód organizować wyborcze koncerty gwiazd. Gdyż nic tak poparcia nie zapewni, jak celebryci rzewni.
Myślę, że z tego powodu telewizje utrzymują celebrytów, zamiast pokazywać chińskie filmiki rękodzielnicze. I z tego samego powodu nie masz jak uzyskać pozwolenia druk wspomnień Kleniewskiej.

 

zaloguj się by móc komentować


ParysvelParwowski @kamiuszek
23 lipca 2022 08:41

Z tymi rencyma i głową to święta prawda. Ja sam, zacząłem jakiś tam czas temu dłubać w skórze i robić różnego rodzaju pochwy, portfele, i takie tam podobne rzeczy, faktycznie łeb wspaniale się relaksuje. Super tekst i dobry materiał do przemyślenia (jak mawiał Max O. von Stirlitz)

zaloguj się by móc komentować

chlor @ParysvelParwowski 23 lipca 2022 08:41
23 lipca 2022 09:05

Dziwne, bo ja też od początku zarazy robię ze skóry paski do spodni, pokrowce na telefon, torebki. Jakoś mnie napadło, nie wiem dlaczego.

 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować